Już od dwudziestu lat Dariusz Bekisz sprawuje urząd burmistrza w Świebodzinie. 5 lipca 1994 roku rozpoczął swoją pierwszą kadencję na tym stanowisku. W związku z tym jubileuszem postanowiliśmy porozmawiać z burmistrzem.
W pierwszej kolejności chciałbym pogratulować panu, panie burmistrzu 20 lat piastowania urzędu. Pytaniem, które jako pierwsze ciśnie się na usta jest kwestia sukcesów i porażek w tym okresie. Jak pan to widzi?
Nie ukrywam, że jest to ciężkie pytanie, bo właściwie nie ma rzeczy czy też płaszczyzny, w której byśmy nie działali i ciężko jest mi wybrać jakieś poszczególne sukcesy. Przede wszystkim jednak staraliśmy się nie zadłużać gminy. Obecnie owe zadłużenie stoi na bardzo umiarkowanym poziomie. Podobnie rzecz się ma z bezrobociem. Zawsze robiłem wszystko, aby zadbać o to by utrzymywało się ono na rozsądnej stopie. Na przykładzie innych gmin i powiatów widać, że to się udało. I chyba właśnie te kwestie uważam za swój największy sukces, którego tak naprawdę nie byłoby, gdyby nie wielu innych ludzi.
Istotnym faktem jest również współpraca z Radą Miejską. Obecnie wydaje mi się, że rada kieruje się przede wszystkim rozsądkiem, a nie polityką. Udało się przytłumić „partyjniactwo”, na rzecz interesu miasta i jego mieszkańców. Nigdy nie było tu wielkiej polityki przez duże „P”. Zachowanie od niej dystansu pozwala lepiej pracować na rzecz Świebodzina.
Wydaje mi się, że ważną sprawą jest również korzystanie z funduszy i projektów unijnych. Zawsze starałem się pozyskiwać pomoc dla naszej okolicy. Kanalizacja, drogi, modernizacje, boiska, szkoły, wodociągi i wiele innych inwestycji było wciąż wdrażanych w życie, ze środków zarówno naszych jak i tych pozyskiwanych z zewnątrz. Przyznam szczerze, że kiedyś liczyłem projekty unijne, w których braliśmy udział, ale po dobrnięciu do 40 straciłem rachubę….
Jeżeli chodzi o porażki, to zawsze można powiedzieć, że można było zrobić więcej. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, niemniej jednak mam wrażenie, że zawsze starałem się wykorzystywać szanse. Na przestrzeni tych 20 lat borykałem się z wieloma problemami. Pamiętam przykładowo protesty kupców, gdy do miasta przychodziło „Intermarche”. O mały włos, a byłbym wtedy wywieziony taczką…
Czy mógłby pan porównać swoją pierwszą kadencję, do obecnej?
To były zupełnie inne realia. Ja sam miałem wtedy 32 lata i byłem jednym z najmłodszych burmistrzów w całym województwie. Problemy z którymi musieliśmy się wtedy borykać, były zupełnie inne niż te, z którymi mierzymy się teraz. Obecnie samorząd ma większy zakres obowiązków w porównaniu do początków mojej kariery. Wówczas budżet był około 10 razy mniejszy niż teraz, kulała oświata. Jako burmistrz miałem mniejsze kompetencje, niż dzisiaj. W ogóle przez pierwsze dwie kadencje to Rada Miejska wybierała mnie na to stanowisko, a nie ludzie. Rzecz jasna pozwalało to na pewne rozgrywki wewnętrzne.
Pamiętam swój pierwszy wywiad jako burmistrz. Była to rozmowa z Gazetą Lubuską. Zapadły mi w pamięć słowa, których wtedy użyłem. „Świebodzin to miasto skazane na sukces”- powiedziałem. Obecnie często wracam do tych słów, zastanawiając się czy to stwierdzenie znalazło pokrycie w rzeczywistości. Wydaje mi się, że najważniejsze jest to, żeby ludzie mieli pracę i pieniądze, które mieliby gdzie wydawać. I jeżeli właśnie to weźmiemy za miernik jakiegoś sukcesu, to chyba nie jest najgorzej.
Czy mógłby pan zdradzić swój przepis na sukces? Jakie ma pan cechy, które pomagają w sprawowaniu władzy?
Myślę, że ważna jest tutaj swego rodzaju intuicja. Niektóre decyzje trzeba podejmować kierując się instynktem. Oczywiście gdzieś z tyłu głowy plącze się czasem myśl, jak odbiorą je mieszkańcy.
Trzeba mieć również w sobie jakieś hamulce. Te hamulce rozumiem dość szeroko. Nie chodzi przecież o to żeby być wszędzie. Staram się wyważyć swoją aktywność jeżeli chodzi o uczestnictwo w różnego rodzaju wydarzeniach. Hamulce owe dotyczą również podejścia do samego siebie i swojego stanowiska. Ja sam siebie nie traktuję jako polityka. Ważne jest aby nie dać się zwieść pokusie wykorzystywania stanowiska, w postaci przykładowo robienia kampanii wyborczej za publiczne pieniądze.
Czy mógłby pan opowiedzieć jakąś anegdotę z czasów swojego rządzenia?
Pamiętam, że gdy przychodziła do nas firma „Kiko”, przyszedł do mnie na rozmowę jej właściciel. Zapewniał on, że maksymalnie zatrudniać będą oni 100 osób. Postanowiłem założyć się, że w przeciągu roku liczba ta zostanie przekroczona. Zakład został przyjęty, a jego stawką była skrzynka piwa. Po około roku zostałem przez tego samego człowieka zaproszony na otwarcie nowej hali, co połączone było z festynem dla pracowników. O zakładzie dawno już zdążyłem zapomnieć. Jakież było moje zdziwienie, gdy właściciel „Kiko” podszedł do mikrofonu i powiedział pracownikom o naszym zakładzie, wyciągając skrzynkę piwa. Zakład zatrudniał wtedy już 180 pracowników, do których owa skrzynka piwa trafiła.
Z burmistrzem Dariuszem Bekiszem rozmawiał Rafał Hajdukiewicz